Umieć żyć

31 stycznia 2013  

Dzięki uprzejmości wydawnictwa WGP w naszej czytelni znalazły się dwa fragmenty książki Umieć żyć: „Prawa osobiste w kontaktach między ludźmi” oraz „Wartości i normy”.

Prawa osobiste w kontaktach między ludźmi

Żyjemy w epoce, gdy wiele mówi się o prawach człowieka, w tym również o prawach dziecka, choć są one po prostu częścią praw człowieka, a więc nas wszystkich, bez względu na wiek. Nie będziemy zajmować się całością tych praw, bo tutaj istotne są dla nas tylko te, które mają zastosowanie w bezpośrednich, osobistych kontaktach między ludźmi. Chodzi więc o to, jakie zachowania wobec drugiej osoby można uznać za dopuszczalne, a jakie za niedopuszczalne.

Kojarzy nam się to z pojęciem „granic” w osobistych kontaktach. I rzeczywiście, prawa osobiste ustalają właśnie owe granice, to znaczy pomagają nam ustalić, na co możemy sobie pozwolić, co jest jeszcze „w porządku”, a co już nie jest, co łamie cudze prawa czy też narusza cudze granice.

Niektórzy skłonni są twierdzić, że źródłem większości kłopotów, nieporozumień, kłótni, sporów, pogorszenia wzajemnych relacji itp. jest jednostronne lub obustronne naruszanie praw i granic w kontaktach międzyludzkich.

Owo naruszanie granic czy praw niekoniecznie płynie z ich świadomego lekceważenia. Częściej są one przekraczane w sposób niezamierzony i nieświadomy, bo większość ludzi w ogóle nie rozumuje w takich kategoriach, zwykle nie wie się o wzajemnych granicach czy prawach. I właśnie ta nieświadomość stwarza lukę w naszej wiedzy i umiejętnościach dotyczących jakości międzyludzkich stosunków.

Już wiemy, że luka ta wynika stąd, że wiedza na temat międzyludzkich stosunków i świadomości emocjonalnych mechanizmów naszego funkcjonowania w kontaktach z ludźmi nie leży w zakresie edukacji, zarówno rodzinnej, jak i szkolnej. Ten brak wiedzy chcemy zlikwidować, bowiem świadomość własnych i cudzych granic, własnych i cudzych praw – to mniej kolizyjne i mniej stresujące stosunki z innymi.

Jak wobec tego można określić owe osobiste prawa?

W tej kwestii istnieją różne propozycje, ale jedną z bardziej interesujących prezentuje Albert Fensterheim, amerykański psycholog, jeden z prekursorów idei i treningu umiejętności asertywnych. Proponuje on pięć praw, które – jego zdaniem – byłyby wystarczające do właściwej regulacji granic wzajemnych zachowań. A oto one:

  1. Masz prawo wyrażać swoje uczucia, pragnienia i opinie, dopóki nie rani to drugiej osoby.
  2. Masz prawo wyrażać swoje uczucia, pragnienia i opinie nawet wtedy, gdy rani to drugą osobę, pod warunkiem, że twoje intencje nie są agresywne, lecz asertywne.
  3. Masz prawo prosić o wszystko, czego chcesz, pod warunkiem że dajesz rozmówcy prawo do odmowy.
  4. Bywają sytuacje, gdy wzajemne prawa nie są jasno określone, ale zawsze można je ustalić.
  5. Masz prawo korzystać ze swoich praw.

Warto w tym miejscu przypomnieć, że zarówno idea asertywności, jak też prawa Fensterheima, stanowiące jej istotny składnik, nie są jakąś alternatywą czy konkurencją dla praw człowieka, dziecka czy obywatela, które mają znacznie szerszy zakres. Prawa Fensterheima odnoszą się wyłącznie do bezpośredniego kontaktu jednej osoby z drugą i starają się odpowiedzieć wyłącznie na pytanie, co wolno jednej osobie w stosunku do drugiej, jakie komunikaty można uznać za dopuszczalne i uzasadnione w czasie rozmowy. Prawa Fensterheima to zatem tylko mała cząstka praw, z jakimi w ogóle moglibyśmy mieć do czynienia.

Co więcej, jest to taka ich cząstka, która nie znajduje odzwierciedlenia w prawnych kodeksach, bowiem dotyczy ona zachowań istotnych ze względu na nasze samopoczucie i komfort w osobistych relacjach z innymi. Dotyczą one zatem sfery psychologicznej i są związane raczej z obyczajami niż z przepisami prawnymi. I tylko umownie można zasady zaproponowane przez Fensterheima nazwać „prawami”, bowiem w gruncie rzeczy są to raczej po prostu zasady racjonalnego współżycia z innymi, za których łamanie nie spotkają nas żadne prawne konsekwencje. A ich siła jest to, że ludzie, którzy uznają je za rozsądne i korzystne i opierają się na nich w swoim codziennym postępowaniu, będą mogli uniknąć wielu konfliktów z innymi ludźmi.

Najbardziej oczywiste wydaje się pierwsze z wymienionych praw. Z jego treścią zgodzi się zapewne większość ludzi. Jednak deklaracje w tej kwestii nie w pełni pokrywają się z rzeczywistością. Ileż to razy mamy do czynienia ze sprzecznym z tym prawem blokowaniem emocji wyrażanych przez dzieci, a i dorośli, w efekcie takiego wychowania, często nie dają ani sobie ani innym prawa do wyrażania niektórych emocji.

Niektórzy mogą zadać podchwytliwe pytanie: czy zatem mogę kogoś uderzyć, wyrazić się o nim w sposób obelżywy, niszczyć jakieś przedmioty albo rzucać nimi w kogoś, skoro mam prawo do wyrażania wszelkich moich emocji?

Nie. Nieporozumienie bierze się stąd, że miesza się w tym rozumowaniu dwa zjawiska, które co prawda często sobie nawzajem towarzyszą, ale nie są wcale ze sobą tożsame. Czym innym bowiem jest złość (uczuciem, emocją), a czym innym agresja (zachowaniem). Zachowania miewają – to prawda – swe źródło w naszych emocjach i po części z nich wynikają, zatem i agresja może po części wynikać z emocji, jaką jest gniew czy złość, ale agresja nie wynika z samych tylko emocji, choć niektórzy takie mają wrażenie. A więc mamy prawo do wyrażania np. gniewu, ale nie do działań agresywnych tym gniewem podyktowanych.

Gdy zatem mówimy o wyrażaniu emocji, to mamy na myśli nieagresywny sposób ich wyrażania poprzez komunikaty „ja” (co czuję, jak się czuję, jakie emocje odczuwam). Agresja natomiast jest wykluczona z repertuaru zalecanych sposobów wyrażania złości.

Zatem wyrażanie emocji to w gruncie rzeczy komunikat, informacja wyrażona słownie lub przez ekspresję, tzn. zachowanie, ale nie przekraczające granicy ataku na drugą osobę. Można by więc tę zasadę wyrazić w postaci zalecenia: „emocje, w tym złość – tak, agresja – nie”.

Pewne nieporozumienia może budzić drugie z wymienionych praw Fensterheima, bowiem zgoda na sprawianie przykrości drugiej osobie budzi na ogół wątpliwości, przynajmniej jako jawnie formułowana zasada, choć w praktyce tak się właśnie często dzieje i towarzyszą temu nierzadko intencje agresywne, nie zaś asertywne.

Wyjaśnijmy zatem, że bynajmniej nie chodzi tu o celowe, intencjonalne sprawianie komuś przykrości. Gdyby bowiem moim celem było świadome zranienie kogoś, to byłoby to oczywiste, że moje intencje są agresywne. To właśnie bowiem jest istota agresji – intencjonalny zamysł zranienia kogoś, sprawienia mu przykrości, zadania bólu. A przecież temu zasada Fensterheima się sprzeciwia. Dopuszcza bowiem możliwość sprawienia komuś naszym działaniem przykrości jedynie wtedy, gdy właśnie wcale nie był to nasz świadomy zamysł, lecz gdy się tak stanie w efekcie jakiegoś asertywnego zachowania. Zaś zachowanie asertywne jest z definicji działaniem uzasadnionym, opartym na osobistych prawach, przysługujących zarówno mnie, jak też rozmówcy.

Problem jednak w tym, że nawet w sytuacjach, w których jedynie korzystamy z przysługujących nam praw, może się zdarzyć, że nasz rozmówca zareaguje na to w sposób negatywny: będzie niezadowolony, będzie usiłował nas przed tym powstrzymać albo będzie wręcz domagał się, abyśmy z tych praw zrezygnowali. Wtedy staniemy wobec wyboru: czy nadal korzystać z naszych praw czy też zrezygnować z nich i podporządkować się nieuprawnionej presji lub żądaniom rozmówcy, który utrzymuje, że będzie bardzo cierpiał, jeśli nie ulegniemy jego wymaganiom. Fensterheim rozstrzyga ten dylemat na naszą korzyść: mamy prawo i możemy nie odstąpić od niego. Jednak ktoś inny może zrezygnować ze swoich należnych praw i ulec presji rozmówcy. I to „jest w porządku”, jeśli jest to jego świadoma decyzja. Jeśli jednak czyni to wyłącznie ze strachu przed cudzym niezadowoleniem, to oznacza, że jest uległy, pasywny, bierny, wycofujący się. Dlatego powinien zastanowić się, czym podyktowana została jego decyzja i podjąć odpowiednie kroki służące ewentualnej zmianie dotychczasowej postawy, o ile dotychczasową uzna za niezadowalającą.

Trzecia z podanych przez Fensterheima zasad dotyczy wyrażania próśb. Podstawą tej umiejętności jest świadomość własnych uprawnień, a także przyznanie tych samych uprawnień rozmówcy. Przesłanie tej reguły można sformułować następująco: nie trać czasu na cenzurowanie swoich próśb – wystarczy, że ocenzuruje je rozmówca przez swoją odmowę lub zgodę. Zaś przesłanie dla partnera: nie musisz się obawiać żadnej prośby – jeśli pamiętasz, że ty decydujesz o jej spełnieniu.

Czwarta z wymienionych zasad ma chyba największą „pojemność”, bowiem dotyczy wszelkich innych sytuacji, wykraczających poza te, które są regulowane przez trzy zasady wcześniejsze. Na pozór wydaje się oczywista, ale jest bardzo ogólna; w gruncie rzeczy niczego konkretnie nie reguluje, a tylko przypomina, że możemy w każdej sytuacji odpowiednio do niej takie zasady ustalić. W istocie nie może być ona bardziej szczegółowa, bo dotyczy sytuacji bardzo rozmaitych, indywidualnych, specyficznych, niepowtarzalnych, z którymi mamy do czynienia każdego dnia. W gruncie rzeczy zasada ta odnosi się do pewnego zjawiska, którym zajmujemy się w innym miejscu, mianowicie do negocjacji. Negocjacje służą właśnie ustaleniu jakichś wspólnych zasad postępowania, wspólnych postanowień.

Wynika z tej zasady również, że dopóki takiej wspólnej zasady nie ustalimy, to nie mamy podstaw do rozliczania rozmówcy czy partnera z tego, że kieruje się w danej sytuacji inną, własną zasadą, odmienną od tej, jaką my uznalibyśmy za właściwą.

Jeśli więc zetkniemy się z czyimś zachowaniem, które nam nie odpowiada, jest naszym zdaniem niewłaściwe czy niezgodne z naszymi oczekiwaniami, to zamiast wydawać oceny lub wyroki, bardziej uzasadnione będzie zaproponowanie tej osobie innej zasady postępowania tak, aby było ono bliższe naszym wyobrażeniom czy potrzebom. Jeśli przyjmie naszą propozycję – unikniemy nieporozumień i pretensji. Jeśli nie przyjmie od razu – możemy z nim ponegocjować i być może porozumienie zostanie zawarte.

A jeśli wcale nie przyjmie? Cóż, to wtedy warto jeszcze rozważyć, czy na pewno musiał naszą propozycję przyjąć. A może ma on takie samo prawo stosować własne zasady, jak my – swoje? Chyba, że jego zasada postępowania w danej sytuacji łamie czy narusza jakieś nasze prawa. Wtedy – ale tylko wtedy – mamy prawo domagać się zmiany jego zachowania. Lecz nawet w takim przypadku dobrze jest rozpocząć nie od agresji, ale od zwykłej informacji, propozycji czy oferty, zakładającej dobrą wolę rozmówcy.

Gdyby natomiast sytuacja była inna, gdyby rozmówca nie naruszał żadnych naszych praw, a tylko korzystał z własnego prawa do odmiennych niż nasze zasad postępowania – to wywieranie na niego presji oznaczałoby łamanie przez nas jego praw. Świadomość granic naszych wzajemnych uprawnień zobowiązuje nas zatem bądź to do zawierania porozumień, bądź do tolerowania odmienności. Zniechęca natomiast do przedwczesnego egzekwowania od rozmówcy czegokolwiek, co nie było przedmiotem wcześniejszych ustaleń.

Piąta i ostatnia zasada wydaje się na pierwszy rzut oka zbędna. Czyż nie jest oczywiste, że mamy prawo korzystać ze swoich praw? Jednak zasada ta ma praktyczny sens dla wszystkich tych osób, które mają co do tego wątpliwości lub nie są tego świadome. Chodzi tu o osoby bierne czy nadmiernie uległe, w których postawie można dopatrzyć się wewnętrznego założenia, że mają one mniej praw niż inni albo też wcale ich nie mają. Aby zmienić własna postawę z pasywnej na aktywną potrzebna jest między innymi świadomość, że ma się do tej aktywności prawo, że jest się do niej upoważnionym w takim samym stopniu jak inni ludzie. Problemem osób pasywnych, wycofujących się, jest właśnie to, że nie mają takiej świadomości bądź też nie są tego świadomi w pełni.

Wymieniona zasada ma też jeszcze inny sens – zwalnia nas z przymusu korzystania z własnych praw, daje nam bowiem tylko prawo do tego, nie nakłada zaś żadnego obowiązku. Elastyczność w różnych sytuacjach, w których mogą być naruszane nasze prawa, daje nam większą swobodę działania i pozwala zachować się zgodnie z naszą własną oceną sytuacji i rzeczywistymi korzyściami, tak jak my je w danej chwili rozumiemy, nie zaś według z góry narzuconego dogmatu. Zasada ta przypomina również, że jesteśmy wolni, zatem to my podejmujemy decyzję, nie zaś jakakolwiek zasada za nas. Można by to ująć w postaci hasła: zasady mają być pomocą dla nas, nie zaś my – narzędziem dla zasad.


Wartości i normy

Najkorzystniejsza zarówno dla pojedynczego człowieka, jak i dla całego społeczeństwa byłaby sytuacja, gdyby zaspokajał on wszystkie swoje potrzeby, a w konsekwencji realizował skutecznie swoje naturalne cele nadrzędne. Dlaczego tak się nie dzieje?

Człowiek współczesny jest, tak jak jego przodkowie, całkowicie uzależniony od społeczeństwa. Dzięki niemu zaspokaja swoje potrzeby. Z ogromnego repertuaru zachowań własnej kultury wybieramy najczęściej te zachowania, które są w niej wzmacniane – które się w szerokim tego słowa znaczeniu opłacają. Problem w tym, że ta opłacalność rozumiana jest najczęściej zgodnie z dominującymi w danym społeczeństwie wartościami i chroniącymi je, faktycznie realizowanymi, normami moralnymi. Czy dominujące w społeczeństwach wartości i normy są zgodne z potrzebami tworzących je jednostek i grup społecznych? Co możemy, a nawet powinniśmy zrobić, jeżeli nie są zgodne?

Problematyka wartości należy do najważniejszych w humanistyce. Wartości są źródłem norm społecznych: moralnych, obyczajowych i prawnych. A normy to podstawowe regulatory życia społecznego. Od tego, jakie wartości faktycznie realizuje społeczeństwo, zależy kształt i jakość jego życia. Ta niezwykle ważna prawidłowość jest w minimalnym stopniu uświadamiana. Dlaczego? W pewnej mierze ze względu na to, że problematyka wartości nie należy do łatwych. Ponadto dlatego, że wartości należą do sfery etyki, która uważana jest – mylnie – za domenę osobistych poglądów. O tym, że wykracza poza nią, przekonuje fakt, iż pojęcie wartości odgrywa ogromną rolę również w takich naukach jak socjologia, psychologia społeczna, pedagogika, ekonomia, antropologia kulturowa i etnografia.

Choć samo pojęcie wartości jest różnie na gruncie tych nauk definiowane, to dwa spośród tych ujęć zyskały sobie największą popularność. I nie są to definicje odbiegające od wiedzy potocznej. Według pierwszej, wartość to wszystko to, co jest przez ludzi doceniane bądź pożądane, coś, co cenimy bądź coś, czego pragniemy. Według drugiej, „coś” posiada wartość lub jest wartością, jeśli człowiek (ludzie) zachowują się wobec tego czegoś tak, aby w wyniku tego zachowania zatrzymać lub powiększyć jego posiadanie. Jeżeli coś cenimy lub czegoś pożądamy, najczęściej staramy się to coś zatrzymać lub powiększyć jego posiadanie – to przekonanie zgodne z wiedzą potoczną.

Wiedza ta podpowiada też, że doceniamy i (bądź) pożądamy zarówno dobra materialne, jak i niematerialne: zjawiska, umiejętności, cechy (np. charakteru).

Wiemy też, że różnice w indywidualnych preferencjach są między ludźmi spore – nierzadko to, co dla jednego jest wartością, dla drugiego jest „antywartością” (wartością negatywną).

Czy zawsze jesteśmy świadomi tego, że coś posiada dla nas wartość? Nie. Dlatego bardzo przydatna okazuje się druga z przytoczonych definicji. Pozwala ona na wnioskowanie o wartościach na podstawie zachowań. Wnioski takie są uprawnione tylko wówczas, gdy mamy do czynienia z sytuacją wyboru spośród co najmniej dwóch możliwych:

  • a. sposobów zachowania,
  • b. środków działania,
  • c. przewidywanych skutków działania.

Po to, żeby dokonać wyboru, musimy nie tylko mieć taką możliwość, ale i znać ją, uświadamiać ją sobie. Stąd jednym z wymiarów klasyfikacji wartości jest podział na wartości uświadamiane i nieuświadamiane. Nierzadko np. ktoś we własnym przekonaniu nie wierzący w żadne pozytywne uczucia nagle, pod wpływem jakiejś niezwykłej znajomości przekonuje się, że była to tylko maska, która miała go chronić przed frustracją. Jednym z najważniejszych kryteriów klasyfikacyjnych, ważnych zarówno ze społecznego, jak i z indywidualnego punktu widzenia, jest podział wartości na deklarowane i realizowane. Bardzo często deklarujemy, że coś jest dla nas wartością, że cenimy to sobie (i jesteśmy o tym wewnętrznie przekonani), jednak nasze zachowanie wskazuje na coś innego: w sytuacji przymusu wyboru wybieramy coś innego, coś, czego deklaratywnie nie cenimy, bądź nawet coś, co uważamy za wartość negatywną.

Na przykład świadomie cenimy sobie przyjaźń, lojalność, a w sytuacji, gdy musimy wybierać między tymi wartościami a własnym, wąsko (np. materialnie) pojętym interesem, wybieramy ten ostatni, mimo iż byliśmy przekonani, że do dóbr materialnych nie przywiązujemy znaczenia. Równie ważny jest podział na wartości same w sobie (cele działania) i wartości instrumentalne (środki do celów). Bardzo często coś, co uważamy za cel sam w sobie, jest dla nas (nieświadomie) jedynie środkiem do innego celu, którego istnienia często sobie również nie uświadamiamy. Na przykład: ktoś uważa, że celem jego działania jest zdobycie wyższego wykształcenia, a tymczasem chodzi mu tak naprawdę o pozycję społeczną, prestiż czy możliwości zarobkowe. Ktoś inny jest przekonany, że zawarł znajomość z daną osobą, ponieważ jest interesująca, a naprawdę chodziło mu o to, że ma atrakcyjny wygląd albo o jakieś inne przymioty (np. że jest dobra, uczynna, życzliwa, wesoła, optymistycznie nastawiona do życia, zaradna). Bardzo interesujące kryterium podziału wartości wprowadził polski socjolog Stanisław Ossowski. Podzielił je na wartości uznawane (oparte na przekonaniach) i odczuwane (oparte na odczuciach). Te pierwsze bardziej cenimy rozumem, do tych drugich mamy wyraźny stosunek emocjonalny, np. cenimy sobie obowiązkowość, punktualność, ale emocjonalnie bliższa jest nam np. delikatność, wrażliwość. Ważnym ze społecznego punktu widzenia kryterium podziału wartości jest stopień kategoryczności ich obowiązywania. Ze względu na to kryterium dzielimy je na wartości kategoryczne (obowiązkowe) i preferencyjne (jedynie zalecane).

Z psychologicznego punktu widzenia ważne jest, czy nasz system wartości jest spójny, czy nie – czy nasze wartości są zintegrowane wewnętrznie, czy też wchodzą ze sobą w kolizje. Z tą drugą sytuacją mamy np. do czynienia wówczas, gdy ktoś ceni sobie ostre współzawodnictwo, a jednocześnie chciałby być przez wszystkich lubiany.

Równie ważny jest podział wartości ze względu na ich zakres. Zgodnie z tym kryterium dzielimy je na wartości osobiste, grupowe i uniwersalne. Szczególnie ważną rolę pełnią te ostatnie. Tylko cele formułowane w kategoriach wartości uniwersalnych mogą być podniesione do rangi naturalnych celów nadrzędnych człowieka jako gatunku i jako jednostki. To do wartości uniwersalnych odwołują się normy moralne.

Posiadanie spójnych i utrwalonych wartości i norm (zasad postępowania) jest niezbędnym warunkiem dojrzałości psychicznej i okolicznością ułatwiającą skuteczne działanie.

W przypadkach kolizji między interesem jednostki a zbiorowości, a także konfliktu wewnętrznego między na przykład głosem uczucia a rozsądku, funkcjonują jako kryteria wyboru. Okazuje się, że człowiek pozbawiony takich reguł rozstrzygania staje się albo niezdolny do działania na skutek konfliktu wewnętrznego, albo w trakcie działania oscyluje między jednym lub drugim wyborem, nie mogąc się zdecydować na któryś z nich. Dobrze ilustruje to bajka Aleksandra Fredry Osiołkowi w żłoby dano.

Normy moralne

Normy moralne chronią wartości; np. wartością, którą chroni norma moralna: „nie zabijaj” jest życie ludzkie. W naszej kulturze, a nawet szerzej – cywilizacji – podstawą norm moralnych jest Dekalog. Religijny rodowód zawartych w nim norm sprawia, że niektórzy ludzie niewierzący (a bywa, że i ci, którzy deklarują się jako wierzący) kwestionują jego znaczenie. Jak to uzasadniają? Jaka jest faktyczna przyczyna niechęci? Na pytanie to odpowiada jeden z najbardziej znanych polskich filozofów (deklarujący swój ateizm), Leszek Kołakowski, w książeczce pod tytułem Czy diabeł może być zbawiony?:

Spotykamy się nierzadko z sugestią, iż korpus moralny odziedziczony z chrześcijańskiej tradycji nie może uporać się z potrzebami nowoczesnego społeczeństwa, że więc potrzebne są nam nowe kodeksy, lepiej dostosowane do współczesnych dylematów i trosk, że niektóre przykazania (np. „nie zabijaj”, „nie cudzołóż”) powinny być zmienione lub zniesione, ponieważ nie odpowiadają dzisiejszym stylom życia.

Zgodnie z tym postulatem kodeksy moralne powinny iść za tymi obyczajami, które w danym momencie przeważają w danym kręgu kulturowym czy cywilizacyjnym, a więc cokolwiek ludzie (czy też większość z nich) czyni w danym momencie, powinno być z tej właśnie racji skodyfikowane jako rzecz słuszna… Sprowadza się to jednak do twierdzenia, że etyka chrześcijańska nie tyle wymaga zmiany, ile powinna być zlikwidowana, jako że mówiła ona zawsze, co ludzie czynić powinni, niezależnie od tego, jak zachowywali się faktycznie… Wezwanie zatem, by etyka polegała na aprobacie istniejących sposobów zachowania, jest propozycją zbudowania nowej etyki, polegającej na tym, że żadnej etyki nie ma.

Zbiór reguł moralnych, które przejęliśmy z tradycji chrześcijańskiej, nie jest bynajmniej „niewystarczający”, „ułomny” lub „wymagający dodatków”, konkluduje Kołakowski, chyba że po prostu chcemy pozbyć się odpowiedzialności i robić to, co skądinąd uważamy za korzystne, a przy tym mieć z góry zapewnione, że to właśnie będzie uznane za moralnie doskonałe. Efektem byłoby społeczeństwo pozbawione moralności. Warto to sobie wyobrazić!

Normy naczelne znanych systemów etycznych

Każdy ze znanych nam systemów etycznych posiada jakąś normę naczelną, która wskazuje na zasadniczy cel postępowania ludzkiego, wiążąc moralne postępowanie z jego przestrzeganiem. Naczelną zasadą chrześcijaństwa jest przykazanie miłości: „kochaj bliźniego swego jak siebie samego”. W systemie sokratycznym i w różnych etykach starożytnych od niego pochodnych normą naczelną jest osiągnięcie cnót moralnych, takich jak sprawiedliwość, męstwo, szlachetność. W systemie utylitarystycznym zalecanym celem postępowania jest powiększanie dobrobytu pojętego jako „najwyższe szczęście największej liczby ludzi”. W etyce IMMANUELA KANTA jest nim tak zwany imperatyw kategoryczny, nakazujący postępowanie, którego zasada mogłaby stać się prawem obowiązującym wszystkich ludzi. W etyce SCHOPENHAUERA – norma nakazująca współczucie z każdą czującą istotą. W każdej z tych etyk norma naczelna zwraca się bądź w kierunku doskonałości wewnętrznej, bądź budowania opartych na życzliwości, współczuciu czy miłości stosunków z innymi ludźmi. Zwraca uwagę, że chodzi w każdym z tych przypadków o każdego człowieka, czyli o równe uprawnienia dla wszystkich. Nawet w przypadku dążenia do doskonałości wewnętrznej przynajmniej część cnót moralnych reguluje stosunki międzyludzkie.

Takie pojęcia jak sprawiedliwość, męstwo, prawdomówność, lojalność zmieniają swoją treść w zależności od zmieniających się kryteriów, które z kolei zależą od zmiennych okoliczności, warunków życia, stosunków społecznych. Istnieje jednak szeroki zakres norm trwałych, łączących ludzi z różnych kręgów kulturowych – norm, w tym sensie, ogólnoludzkich. Nasuwa się tutaj kilka pytań. Po pierwsze, podobnie jak w przypadku wartości, które dzielimy na deklarowane i faktycznie realizowane, możemy w ten sam sposób podzielić normy moralne. I tak, jak w tym pierwszym przypadku ważniejsze dla życia pojedynczego człowieka i dla całości życia społecznego są te normy, które są faktycznie wcielane w życie, przestrzegane. Bardzo często bowiem to, co jest deklarowane, niewiele ma wspólnego z tym, czego się przestrzega, co kieruje postępowaniem.

Mówiliśmy już wcześniej o tym, że normy moralne, obyczajowe i prawne są regulatorami życia społecznego – od nich zależy kształt i jakość tego życia. Bez wątpienia podstawa są faktycznie realizowane normy moralne. To one kształtują obyczajowość, style życia. To od nich zależy, czy i na ile przestrzegamy norm prawnych. Podobnie jak to się dzieje w przypadku przepisów prawa, interpretacja norm moralnych może być wąska (zgodna z „literą” normy) bądź szeroka (zgodna z jej duchem). Im wrażliwszy człowiek, tym częściej kieruje się tą drugą interpretacją. Maria Ossowska w Normach moralnych podała taką bardzo szeroką, zgodną z duchem interpretację normy „nie kradnij”: „nie kradnij również cudzego czasu”.

Z normami moralnymi zaznajamiani jesteśmy w procesie wychowania, przekazywane są nam przez rodziców i opiekunów w formie informacji, pouczeń, zakazów i nakazów; poznajemy je również bezpośrednio obserwując ich zachowanie. Ta ostatnia forma przekazu wpływa na nas najbardziej i jest najtrwalsza. Z ogromnego repertuaru zachowań, obyczajów, proponowanych stylów życia własnej kultury wybieramy te, które są w niej wzmacniane (nagradzane). Jeśli nagradzane są zachowania egoistyczne, nie liczące się z potrzebami innych ludzi, omijające bądź łamiące prawo, zawsze jakaś część społeczeństwa wybierze takie zachowania. Kto to zrobi? Ktoś, czyj system moralny jest zgodny z nimi, bądź jest słaby, chwiejny, powierzchownie zakorzeniony.

W społeczeństwie, w którym dominuje ideologia konsumpcji i użycia, pojęcie korzyści własnej (nagrody) jest sprowadzone do powiększania stanu posiadania i możliwości użycia. Nie mówi się o cenie, jaką trzeba za to zapłacić. Nie mówi się, kosztem jakich potrzeb się to odbywa; jakie skutki przynosi ich niezaspokojenie. A jeśli się mówi, to najczęściej w tonacji ironii, cynizmu, przylepiając takim zachowaniom etykiety naiwności. Jak jest naprawdę, kto ma rację w tym sporze?

Charakter znowu w cenie

Początki psychologii wiążą się z podejściem do człowieka bliskim ówczesnej wiedzy potocznej. Zgodnie z nim jakość naszego życia uważano za pochodną jakości naszego charakteru, a ściślej mówiąc takich jego cech, jak odpowiedzialność, dyscyplina wewnętrzna, odwaga umiar, pracowitość, życzliwość. Po wstrząsających doświadczeniach pierwszej wojny światowej część psychologów zaczęła bardziej interesować się technikami zewnętrznego wpływania na ludzi, badać potęgujące ten wpływ taktyki i strategie.

Kiedy okazało się, że skuteczność komunikacji między ludźmi w dużo większym stopniu zależy od nieświadomych komunikatów przekazywanych drogą niewerbalną (tzw. mowa ciała), niż od samych werbalnych wypowiedzi, niektórzy z psychologów zaczęli badać to zjawisko i instruować, jak wysyłać komunikaty niewerbalne, po to, żeby uzyskiwać z góry założone efekty (manipulować wrażeniami odbiorców). Na szczęście to podejście, uważające człowieka za zdolny do dowolnego zaprogramowania komputer, okazało się uzurpacją. Tak zwane techniki wpływu mogą zapewnić jedynie krotkotrwały sukces, po którym następuje z reguły długotrwała porażka. Ich obietnice okazały się więc obietnicami bez pokrycia. Dlaczego? Po pierwsze nie da się opanować wszystkich nieświadomych komunikatów, jakie przekazuje nasza „mowa ciała” i które odbierane są równie nieświadomie przez adresata tych wypowiedzi. Po drugie, jeśli charakter tego, który wchodzi z nami w kontakt, naznaczony jest nieszczerością, dwulicowością, kiedy brak mu uczciwości, rodzi to u odbiorcy brak zaufania. Brak zaufania zaś to brak fundamentów do rozwoju współpracy, pomocy, życzliwości, sympatii, autentycznych więzi – a więc tego wszystkiego, co czyni nasze kontakty z bliźnimi satysfakcjonującymi, ale i co umożliwia zaspokajanie naszych potrzeb.

Podobnie manipulacyjne oddziaływania skierowane na samego siebie, takie, jak podnoszenie nastroju czy sztuczne motywowanie się, to doraźne środki, które miały rzekomo łatwo i szybko rozwiązywać pojawiające się problemy. Okazało się jednak, że tak „leczone” problemy stają się z czasem problemami chronicznymi. Okazało się, że zarówno nasza psychika, jak i relacje międzyludzkie nie reagują na „drogi na skróty”. Okazało się też, że rozwiązywanie życiowych problemów powinniśmy zacząć od siebie. Co to znaczy, i jak się do tego zabrać?

Nasz stosunek do rozwiązywania problemów i pokonywania przeszkód

Wiele naszych działań sprowadza się do rozwiązywania problemów, pokonywania trudności i przeszkód. Problemy, trudności i przeszkody to normalny składnik naszej codziennej rzeczywistości. A jeśli jest normalny, naturalny, to tak też powinien być przez nas traktowany.

Czy tak naprawdę jest? Okazuje się, że wielu z nas myśli inaczej, uważa, że życie ludzkie – a przynajmniej ich życie – powinno być pozbawione problemów i przeszkód.

Osoby takie w momencie, gdy na ich drodze pojawiają się problemy i przeszkody nie są przygotowane do ich przezwyciężania, pokonywania i rozwiązywania. Nasz stosunek do rozwiązywania problemów i pokonywania przeszkód (nasza postawa) działa w poważnej mierze jak samospełniajaca się przepowiednia, ponieważ ukierunkowuje nasze postrzeganie rzeczywistości (to, na co zwracamy uwagę), wpływa na jej interpretację i ocenę, a poprzez nie – na samo działanie. Jeśli stosunek ten jest negatywny, od problemów i przeszkód uciekamy, staramy się ich nie zauważać, liczymy na to, że albo rozwiążą się same, albo ktoś je za nas rozwiąże. Nierozwiązane – narastają, stają się coraz poważniejsze i coraz trudniejsze do rozwiązania. Coraz bardziej negatywnie wpływają na realizację naszych potrzeb, osiąganie celów życiowych.

Oto lista typowych stylów myślenia, które wówczas uruchamiamy:

  1. uważamy, że wszystko, czego zapragniemy powinno przyjść do nas samo, bez naszego wysiłku i bez przeszkód (psychologowie nazywają taki stosunek do życia postawą roszczeniową);
  2. najmniejszą przeszkodę, jaka pojawi się na naszej drodze, „wyolbrzymiamy” do takich rozmiarów, że staje się niemożliwa do pokonania (robimy „z igły widły”) (psychologowie nazywają to myśleniem katastroficznym);
  3. naszą reakcją na przeszkody jest poddawanie się, myśleniu typu: „ja tego nie wytrzymam”, „ja temu nie podołam” (psychologowie nazywają je postawą kapitulancką);
  4. zakładamy, że jeśli coś nie jest doskonałe, to jest złe, fatalne, nie dostrzegając żadnych możliwości pośrednich (psychologowie nazywają to myśleniem czarno-białym);
  5. skupiamy się na negatywnej stronie zagadnienia, nie dostrzegając żadnych pozytywów (psychologowie nazywają to negatywizmem);
  6. formułujemy ogólne wnioski na podstawie nikłych przesłanek, bądę wnioski z pojedynczego wydarzenia rozciągamy na inne, nie związane z nim sytuacje (psychologowie nazywają to naduogólnianiem);
  7. zajmujemy stanowisko wobec czegoś wykraczając daleko poza to, co wynika z faktów lub zupełnie je ignorując (psychologowie nazywają to ignorowaniem dowodów);
  8. poszukujemy rozwiązał niezawodnych, pewnych, w których nie będzie żadnych niepomyślnych konsekwencji (psychologowie nazywają to myśleniem utopijnym).

Jedną z odmian myślenia katastroficznego, rzutującą szczególnie mocno na stan naszych emocji, są nasze mocno przesadzone przekonania na temat fatalnych skutków niepomyślnych dla nas zdarzeł (nasze przewidywania). Siła naszych emocji jest wprost proporcjonalna do tego, jak wyobrażamy sobie te skutki.

W jednym z badań poddano tego typu myślenie życiowej weryfikacji: rozłożono je na elementy i zbadano, które się sprawdziły. Okazało się, że przeciętnie sprawdzało się tylko 7% elementów takich prognoz.

Pierwszym efektem większości przedstawionych wyżej nawyków myślenia są negatywne emocje i towarzyszące im złe samopoczucie (czujemy się tak, jak myślimy). Jak z kolei działa ktoś, kto myśli w wyżej opisany sposób? Albo ucieka od działania, albo jego działanie nie przynosi pozytywnych efektów. Ktoś taki nie rozwiązuje problemów i nie pokonuje przeszkód. A ponieważ problemy i przeszkody pojawiają się również na drodze do zaspokajania naturalnych potrzeb, więc nie zaspokaja potrzeb. Niezaspokojone potrzeby domagają się zaspokojenia i sygnalizują to negatywnymi emocjami, nastrojami. Czujemy się coraz gorzej.

Okazuje się, że w zależności od tego, jak postrzegamy problemy i przeszkody, nasz organizm wydziela inne związki chemiczne. Jeśli postrzegamy je jako wyzwanie, pobudzany jest wspołczulny układ nerwowy i nadnercza do wydzielania adrenaliny i noradrenaliny, które popychają do produktywnego działania. Jeśli problemy i przeszkody postrzegamy jako zagrożenie, mózg wydziela duże ilości kortyzolu, który zakłóca produktywne działanie.

Pod wpływem obserwacji własnego słabego funkcjonowania tworzymy sobie stopniowo obraz świata pełnego niebezpieczeństw, nieprzyjaznego nam, i obraz siebie jako słabych, niepotrafiących sobie z tymi niebezpieczełstwami poradzić. Warto więc uważnie tropić własne, niekorzystne nawyki myślowe i zmieniać je natychmiast, kiedy się pojawiają. A zacząć od uzmysłowienia sobie niezwykle ważnej i ze wszech miar pozytywnej funkcji, jaką w życiu każdego człowieka pełni rozwiązywanie problemów i pokonywanie przeszkód. Może to radykalnie zmienić nasze życie.

Co nam daje rozwiązywanie problemów i pokonywanie przeszkód?

Dzięki rozwiązywaniu problemów i pokonywaniu przeszkód zdobywamy wiedzę i umiejętności, poznajemy swoje możliwości, rozwijamy się wewnętrznie, stajemy się silniejsi i odporniejsi psychicznie. W konsekwencji wzrasta nasza wiara w siebie i nasze poczucie własnej wartości, a to między innymi prowadzi do tego, że coraz sprawniej realizujemy trudne, długoterminowe cele i cele te stawiamy sobie coraz ambitniejsze. Dzięki rozwiązywaniu problemów i pokonywaniu przeszkód nasze podejście do życia staje się coraz bardziej aktywne, a ponieważ (zgodnie z porzekadłem) „praktyka czyni mistrza”, robimy to coraz skuteczniej, wzrasta nasza wiara w to, że poradzimy sobie z następnymi.

Skuteczną taktykę rozwiązywania problemów można podzielić na kilka etapów:

  1. zastanowić się, na czym polega problem i która jego część (który aspekt sprawy) stanowi dla nas trudność,
  2. skupić się na tej części, starając się znaleźć jak największą liczbę rozwiązań,
  3. wybrać rozwiązanie najwłaściwsze,
  4. zastosować je, obserwując efekty,
  5. jeśli efekty nie będą zadowalające – zmienić sposób realizacji.

Szukanie dróg wyjścia i rozwiązań to jedyna konstruktywna i efektywna postawa prowadząca nas do rozwiązania problemów i pokonania przeszkód. Nabywanie umiejętności skutecznego działania w trudnych sytuacjach sprawia, że optymistyczniej patrzymy w przyszłość – pozbywamy się lęków, czy poradzimy sobie w następnych trudnych, wymagających od nas większego wysiłku sytuacjach.

Optymizm a sukcesy życiowe

Stosunek do problemów i przeszkód ściśle wiąże się z naszym stosunkiem do przyszłości. Pozytywny stosunek do przyszłości nazywamy optymizmem, negatywny – pesymizmem. Przekonujące dane na temat tego, że optymizm prowadzi do osiągania długofalowych celów życiowych, dostarcza mała książeczka amerykańskiego autora Alana Loya McGinisa pt. Potęga optymizmu. Na podstawie analizy biografii ponad 1000 wybitnych ludzi sukcesu, którzy na trwale weszli do historii współczesnej cywilizacji, wyabstrahował on zasady, jakimi kierowali się w życiu (w dochodzeniu do celów). Podstawą tych zasad okazał się optymizm (stąd tytuł książki). Jak ta postawa życiowa przekładała się na konkretne myślenie i działanie analizowanych w książce postaci? W dochodzeniu do tych celów przede wszystkim kierowali się przekonaniem, że potrafią znaleźć wyjście z każdej trudnej sytuacji życiowej i zmierzyć się z każdą przeszkodą. Jeśli trafiali na przeszkodę nie do pokonania, cofali się i próbowali innej drogi. Przeszkody i problemy traktowali jak wyzwania, które stawiało przed nimi życie, a mierzenie się z tymi wyzwaniami jak okazję do tego, żeby przekonać się, na co ich stać. A przeszkody te były w większości opisanych w tej książce przypadków poważne, takie, przed którymi ugięłoby się wielu innych ludzi.

Chwilowy brak sukcesu (niektóre opisane „chwile” ciągnęły się latami) uważali za wynik błędów, pomyłek i niedociągnięć, które można naprawić i na których można się uczyć. Dobrym przykładem jest tutaj Thomas Edison, który po każdym nieudanym eksperymencie mawiał: poznałem następną przyczynę, dlaczego to nie działa (czegoś się nauczyłem). Bohaterowie tej książki nie przeżuwali porażek, nie tragizowali, koncentrowali się na celu, a nie na przeszkodach. Choćby nie wiem jak długa praca była przed nimi, dzielili ją na mniejsze etapy i zaczynali wykonywać krok po kroku, nie zrażając się trudnościami, dopóki widzieli chociaż cień szansy na powodzenie. Zmieniali sami to, co należało zmienić, nie czekając aż zostaną do tego zmuszeni przez innych, czy przez okoliczności życiowe. Żadne autorytety nie były w stanie wpływać na ich decyzje (mieli mocne poczucie własnej wartości i trwałe zainteresowania). Uważali, że do końca życia powinni się rozwijać – i robili to. Mieli bogate zaplecze emocjonalne w postaci głębokich relacji z innymi ludźmi. Wierzyli w ludzi, pomagali im się rozwijać, wydobywali z nich to, co najlepsze, nie pielęgnując uraz. McGinis podkreśla, że te sposoby myślenia i style działania charakteryzowały wszystkie analizowane przez niego postaci, że to dzięki nim odniosły one wyjątkowe sukcesy życiowe. Wiedza psychologiczna w pełni potwierdza, że mamy tu do czynienia z uniwersalnymi prawidłowościami, a nie przypadkami czy wyjątkowymi zbiegami okoliczności.

Kłopoty z samodyscypliną

Rozwiązywanie problemów, pokonywanie przeszkód wymaga mądrości, wysiłku, pracy, zdyscyplinowania i hartu ducha. Największe problemy mamy z samodyscypliną. Kojarzy nam się z przymusem zewnętrznym, z rygorami, którym zmuszeni jesteśmy poddać się w wielu sytuacjach życiowych. Należy do nich choćby przymus chodzenia do szkoły czy do pracy. Nasz stosunek do takich sytuacji zmienia się, gdy uświadomimy sobie wszystkie związane z nimi profity i dołączymy do nich własne motywacje (w przypadku chodzenia do szkoły: chęć zdobywania wiedzy i formalnego wykształcenia, niezbędnego do podjęcia studiów itd.).

Taka motywacja wypływa z poczucia własnej wartości.

Co to jednak oznacza: mieć poczucie własnej wartości?

Mieć poczucie własnej wartości, to znaczy cenić siebie. Dbamy o to, co cenimy; jeśli więc cenimy siebie, dbamy o siebie. Jeśli mamy poczucie własnej wartości, wówczas i nasz czas jest dla nas cenny. Jeśli jest cenny, mądrze nim gospodarujemy. Gospodarować mądrze czasem to wykorzystywać go efektywnie, z pożytkiem dla siebie. Robimy to wówczas, gdy kierujemy się ustaloną przez nas hierarchią ważności czynności, które wykonujemy: zaczynając od tego, co najważniejsze, co przybliża realizację naszych nadrzędnych celów życiowych i przeznaczając na te czynności najwięcej czasu. Po to, żeby się kierować taką hierarchią ważności, trzeba ją sobie najpierw ustalić.

Czy potrafisz czekać na efekty swojej pracy?

Ustalenie i trzymanie się własnej hierarchii ważności – istotny składnik samodyscypliny – wymaga od nas umiejętności odraczania gratyfikacji (czekania na efekty swojej pracy). Badania psychologiczne ujawniają, że jest to czynnik o niezwykle ważnych i szerokich konsekwencjach dla realizacji naszych celów życiowych i osiągania sukcesów. Umiejętność odraczania gratyfikacji, to działanie z myślą o celach długofalowych i nagrodach, jakie są udziałem tych, którzy je osiągają. Wymaga ona od nas przeciwstawienia się naturalnym tendencjom do zajmowania się tym, co przynosi zadowolenie natychmiast bądę nie wiąże się z żadnymi kosztami: ulubionym rozrywkom, hobby, kontaktom towarzyskim, rekreacji, bezmyślnemu oglądaniu telewizji bądę „zbijaniu bąków”. Odraczanie gratyfikacji wymaga umiejętności perspektywicznego myślenia, zdawania sobie sprawy z konsekwencji naszych działał, również – a może przede wszystkim – z konsekwencji długofalowych. Wymaga cierpliwości, powściągliwości, pracowitości, hartu ducha – zależy więc od cech naszego charakteru. Do rozwiązywania problemów i pokonywania przeszkód niezbędne jest poczucie własnego sprawstwa, panowania nad sytuacjami, przed którymi stawia nas życie; przekonania, że mamy możliwość wyboru działania, że nie sterują nami okoliczności zewnętrzne, oczekiwania czy wymagania innych ludzi, że nie podporządkowujemy się bezwolnie jakiejś zewnętrznej presji. Największą nagrodą, która spotyka nas, gdy działamy w ten sposób, jest przeżywanie stanów uskrzydlenia. (…)